piątek, 21 grudnia 2012 17:53
|
Nie udało się rugbystom porwać tlumów. Szansę otrzymali w postaci derbowej potyczki na PGE Arenie, meczu z Niemcami i przychylności Gdańska. Ludzie nie pokochali rosłych gladiatorów i pozostali przy piłkarzach.
Rugbyści to bardzo sympatyczni i dobrze ułożeni goście. Tworzą rodzinę, gdzie jak wszędzie zdarzają się animozje i zdrady ( jak ktoś np. przejdzie z Lechii do Arki albo odwrotnie). Jednak mimo osobistego zaangażowania ludzi z takim autorytetem jak europoseł Jan Kozłowski, istnienia pasjonatów pokroju Łukasz Jurczaka znanego wszędzie jako Szpila oraz zaangażowania tak znaczących dla polskiego rugby nazwisk jak Kacała czy Hodura - rugby nie zdołało przebić się na czołówki.
Jest to dyscyplina trudna do oglądania, zrozumienia i kibicowania. Edukacja społeczeństwa musi potrwać naprawdę wiele lat. Tymczasem odnoszę wrażenie, że z animatorów rugby troszkę zeszło powietrze. Na prestiżowych meczach przy Traugutta przestali pojawiać się decydenci, którzy swe wsparcie wyrazili przyznając Lechistom tytuł drużyny roku. Gdynia też słabsza i mniej głośna niż zwykle. Trenerzy pracują w szkołach, bo przecież każdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie " jak żyć , panie premierze ?"
Na minus należy zapisać także system kontraktacji. Sezon zasadniczy nie jest ważny, bo i tak na play off przyjadą Francuzi i to oni ustalą hierarchię.
Lubię rugby i rugbystów. Zaraził mnie tą sympatią mój zmarły przed trzema laty przyjaciel - Jacek Kamiński. Dlatego pozostaję wiernym kibicem i będę chodził na mecze, żeby nareszcie odkryć tajemnicę, co dzieje się wewnątrz młyna i dlaczego auty wyglądają tak dziwnie.
|